Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zresztą biesiada ukończona i świeże powietrze bardzo nam się przyda.
Hrabia wstał od stołu i, wiodąc za sobą wójta, zeszedł po kilku stopniach marmurowych, prowadzących wprost z sali jadalnej do ogrodu, urządzonego w przesadnym stylu owej epoki.
Obaj przeszli kilkanaście kroków w milczeniu.
Bergerac i margrabia de Cussan postępowali w pewnej odległości za nimi, żartując pocichu z ciężkiego chodu i śmiesznej postaci wójta.
Sławenty Cadignan czuł się tu bardziej jeszcze zakłopotanym, niż przy stole, i nie wiedział zupełnie, od czego zacząć swą przemowę.
— No, przyjacielu — odezwał się hrabia, — mów teraz; jesteśmy sami.
Nic już nie mogło usprawiedliwiać dłuższego milczenia, wójt przeto, przezwyciężając ostatnim wysiłkiem swą nieśmiałość, przystąpił do spełnienia ciężkiego obowiązku, przyczem jednak nie zapominał o oszczędzaniu hrabiego, którego łaska była mu bardzo potrzebna.
— Wiadomo panu hrabiemu — zaczął głosem ubolewającym — że między mieszkańcami Colignac niema ani jednego, któryby nie był powinowatym, kumem, przyjacielem lub wprost najuniżeńszym i najwierniejszym sługą pana hrabiego. Wynika stąd, że cokolwiek zdarzy się panu hrabiemu i nas wszystkich dotyka.
— Do pioruna! ten wstęp — jest bardzo groźny. Ale mów dalej, kochanie; zaczynasz mnie zaciekawiać.
— Powiedziałem zatem — podjął wójt, powtarzając się dla zyskania na czasie i oszczędzenia słuchaczowi zbyt silnego wzruszenia — powiedziałem, że nic nie może zdarzyć się panu hrabiemu pomyślnego, coby nas nie uradowało, i nic niepomyślne-