Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Prawdę rzekłszy, własna wielkość sprawiała mu niemało kłopotu wobec tak dostojnego towarzystw i nie śmiał podnieść oczu na trójkę wesołych biesiadników, zarumienioną od wina i oświetloną jaskrawo blaskiem licznych świeczników.
Zwłaszcza osoba Cyrana przejmowała go szczególnym strachem, nad którym napróżno starał się zapanować.
- I cóż, mości wójcie! - przemówił Sawinjusz litując się nad jego kłopotliwem położeniem-czy nie przyznajesz hrabiemu słuszności? Twoje zdrowie mości wójcie, choć zdrowie to, jak mi się zdaje znajduje się już w dostatecznie kwitnącym stanie. Na honor, jesteś pan najokazalszym z urzędników w granicach Francji i Nawarry.
Poeta wyciągnął rękę z kieliszkiem do wójta.
Ten ostatni nie śmiał odtrącić wyświadczonego sobie zaszczytu, lecz ręka jego od wielkiego wzruszenia tak silnie drżała, że rozlał na obrus część wina, którem mu kielich napełniono.
- Cóż to, czyś słaby?-zapytał hrabia.—Uważam, że jesteś czemś silnie wzruszony, Pij, to dobrze zrobi.
Cadignan spełnił wolę hrabiego, ale omal nie udusił się, pijąc, tak mu od dziwnego wzruszenia ścisnęło się gardło.
Mimo wszystko, nie zapomniał o celu swego przybycia.
- Panie hrabio - rzekł, - chciałbym pomówić z panem na osobności. Czy pan hrabia raczy wyświadczyć mi tę łaskę?
- Z ochotą. Czemu jednak nie chcesz mówić przy wszystkich? Ja nie mam żadnych tajemnic dla tych panów.
- Tu nie chodzi o tajemnice pana hrabiego.
- To co innego. Chodź zatem ze mną do ogrodu.