Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czyżby znajdował się on... w Colignac? — szepnął zmieszany wójt.
— Zgadłeś, mości wójcie. Od wczoraj tu się on znajduje.
— Wielki Boże! — wykrzyknął wójt, uważając za stosowne objawić święte oburzenie — ten wielki przestępca znajduje się pomiędzy nami, oddycha tem samem, co my, powietrzem, a jam jeszcze dotąd o tem nie wiedział! A! i cóż pan gotów jesteś pomyśleć o mojej urzędowej czujności, szanowny panie delegacie?
— Uspokój się pan, Pańska czujność nic tu nie ma do rzeczy. Nic z pierwszego wejrzenia nie odróżnia przestępcy od człowieka uczciwego, i mogłeś pan był przejść po sto razy obok człowieka, o którym mowa, nie podejrzewając na chwilę, czem on jest w rzeczywistości.
— Ha, to co innego.
— Człowiek ten — ciągnął Rinaldo — ukrywa się w tej chwili u hrabiego de Colignac.
To nazwisko wywołało lekkie skrzywienie na twarzy wójta.
Obawiał on się hrabiego i nie mieszał się nigdy w jego sprawy osobiste; czuł jednak, że obowiązki urzędu zmuszają go do zapanowania nad wszelkiemi względami natury prywatnej.
Poprzestał na zrobieniu trwożliwej uwagi:
— Ośmielam się uprzedzić szanownego pana delegata, że pan hrabia de Colignac jest dobrym chrześcijaninem i wiernym sługą jego królewskiej mości.
— Cóż stąd! Alboż wilki obawiają się wchodzić do owczarni? Ale nie wymieniłem panu dotąd nazwiska mego zbiega.
— To prawda.
— Nazywa się on Cyrano de Bergerac.