Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale kiedy bo...— zauważył starszy wieśniak z siwemi włosami-jeśli się nie mylę, ten jeździec z naszych stron pochodzi. Czyż nie nazywa się on Cyrano de Bergerac?
— Bergerac, czy nie Bergerac, człowiek, czy djabeł-zgromił go jespan Landriot-to wcale rzeczy nie zmienia. Dowiedziono, że zaprzedał się piekłu, że z czartami ma ciągłe stosunki i że ogłasza w Paryżu książki przeciw naszej świętej religji. Dlatego właśnie wysłano za nim pogoń, aby go schwytać i spalić żywcem, jak na to sumiennie zasłużył.
— Czyście zauważyli — wtrącił inny wieśniak—że zagrzmiało w chwili, gdy ten człowiek zatrzymał się na placu przed zamkiem? A jednak nie było ani jednej chmurki na niebie. To nie jest wcale naturalne.
— Gotów jeszcze rzucić czary na naszą wioskę!-odezwał się drugi.
— A cóż!-potwierdził oberżysta-o to nietrudno! Taki przyjaciel Lucypera spojrzy tylko na ciebie i już przepadłeś. Nic ci już odtąd nie będzie się wiodło; nieszczęście po nieszczęściu zacznie spadać na twoją głowę. Jemu niewiele trzeba, aby sprowadzić mór na cały inwentarz, wytłuc zboże gradem, pozbawić krowy mleka i skwasić wino w beczkach.
— Uwiężą go, co?...
— Dziś jeszcze. Właśnie w tym celu ten pan udał się do wójta. Da Bóg, że już wieczorem nałożą mu kajdany i odprowadzą do więzienia w Tuluzie. A niezadługo pójdziemy tam wszyscy przypatrywać się, jak go będą piekli.
— Ale — zapytał jakiś nieśmiały — kto go przytrzyma?
— My wszyscy, gdy będzie trzeba. Gdzie idzie