Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nowił w łeb sobie strzelić wymierzając sobie samemu karę za niewierność.
Nabił jeden z pistoletów i jął podnosić go zwolna do czoła.
Broń zatrzymała się na chwilę w drodze i Sulpicjusz, rozmyśliwszy się widocznie, położył ją napowrót na stole.
— Jakiż ja głupi!-mruknął. — Gdybym umarł, sprawa nicby się przez to nie polepszyła.Przeciwnie! Lepiej żyć i starać się głupotę swą naprawić.
Pierwszą jego myślą było powrócić do Paryża. Ale zaraz zrozumiał, że go to do niczego nie doprowadzi. Podczas, gdy on dążyłby do stolicy, wrogowie pośpieszyliby jak najszybciej do Saint—Sernin i staćby się mogło nieszczęście niczem niepowetowane.
Zaczynał właśnie z tego punktu rozpatrywać sprawę, gdy służąca zapukała lekko do drzwi.
Sulpicjusz otworzył z pośpiechem.
Gdzie ona?-zapytał wchodzącej.
Kto taki, proszę pana?
Marota; dama, z którą wieczerzałem.
O! już kawał czasu, jak oddaliła się, proszę pana.
Oddaliła się. A w jakim kierunku?
W kierunku Orleanu.
— Przeklęta oszukanica!-zaklął młodzieniec.Ona to okradła mnie! Ale — dlaczego? Nic nie rozumiem.
Służąca wyciągnęła z kieszeni kartkę w kilkoro złożoną i podała Sulpicjuszowi.
— To do pana-rzekła.
— Od kogo?
— Od pięknej damy, proszę pana.
— A! zobaczmy,