Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Grupa ta otaczała kogoś, co siedział i, jak się zdawało, skupiał na sobie uwagę ogólną.
Ben Joel o mało nie krzyknął, poznawszy w siedzącym — Castillana.
Co przytrafiło się młodzieńcowi, opowiedzieć się da w kilku słowach.
Kula Ben Joela ugodziła go rzeczywiście w same piersi, natrafiła jednak szczęśliwie na szeroką, miedzianą sprzączkę, która rozpęd jej zniweczyła.
Uderzenie wszakże było tak silne, że młodzieniec stracił chwilowo przytomność i zemdlał.
Koń, jak już wiemy, uniósł go szalonym pędem, i biegł przez pola aż do chwili, gdy olśniony blaskiem ogniska, stanął w miejscu jak wryty i zrzucił zemdlonego na ziemię.
Sulpiciusz upadł w trawę.
Upadł nieprzytomny, a gdy przyszedł do siebie, ujrzał się przy ognisku, wśród dziwacznego towarzystwa mężczyzn i kobiet, w których, od pierwszego spojrzenia, poznał wędrownych linoskoków.
Ci dzielni ludzie obozowali pod golem niebem, aby oszczędzić sobie wydatku na nocleg w oberży.
Sulpicjusz, orzeźwiony kilkoma łykami wódki, wtajemniczył swych zbawców w szczegóły zajścia, a ponieważ sztukmistrze udawali się do Orleanu, umówiono się, że młodzieniec spędzi resztę nocy z nimi, nazajutrz zaś o świcie wyruszą wszyscy w dalszą drogę.
Ochłonąwszy ze zdziwienia, cygan jął przyglądał się kolejno członkom wędrownej bandy.
Nagle spojrzenie jego zatrzymało się na obliczu jednej z kobiet, która stała obok Castillana — i radość zabłysła w jego oczach.
— Marota! — szepnął mimowoli, posyłając pozdrwienie przyjacielskie tej kopiecie, która zresztą widzieć go nie mogła.