Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drzew, które otaczały w przerwach gęste krzaki, zarośla te odcinały się ciemnemi plamami od sza rego tła ziemi.
Widocznie rżenie owo pochodziło z tych właśnie zarośli.
Może zbóje uczynili tu zasadzkę na przejeżdżających, a może Sulpiciusz spotka poprostu jakiegoś niewinnego jeźdźca, którego w tej chwili zakrywają przed nim zakręty drogi, wijącej się w tem miejscu wężowo?
Człowiek przezorny pomyślałby w każdym razie o środkach ostrożności, i albo zatrzymałby się w miejscu, albo też objechał miejsce to dokoła. Ale Sulpicjusz, pchany naprzód wrodzoną sobie awanturniczością, oraz mając na uwadze nagłość powierzonej sobie misji, spiął konia ostrogami i postanowił, tak czy inaczej, przedrzeć się przez ten przesmyk zdradziecki.
Zaraz na pierwszym zakręcie huknął wystrzał i kula przeleciała ze świstem tuż przy uszach młodzieńca.
Castillan uznał za właściwe nie stawiać czoła niewidzialnemu wrogowi.
Zachowując męstwo swe na lepszą potrzebę, pochylił się na siodle i szalonym galopem pomknął naprzód.
W tej chwili zagrzmiał drugi wystrzał. Tym razem padł on z innego miejsca, o jakie pięćdziesiąt kroków stamtąd i jeśli Castillan został ugodzony, to w same piersi.
Hukowi wystrzału odpowiedział krzyk jeźdźca.
— Dostał!-krzyknął triumfująco Ben Joel, wychylający się z gęstwiny.
Nadbiegł też Rinaldo.
— Trafiłeś?-zapytał cygana.
— Jestem pewny, Wid2Jiałem doskonale, jak