Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

—Do kroćset! bardzoś pan prędki! Pokażę go panu jutro rano.
— A gdzie pieniądze?
Opalona, brunatna prawie ręka Estebana , podobna do łapy goryła, wyciągnęła się do Włocha, który położył na niej dziesięć sztuk złota.
—Dalej!-rozkazał szlachcic prowansalski.
—Do diabła!jesteś pan drogi, mój panie!
Pięć nowych dukatów zadzwoniło na dłoni bandyty,
— To zaliczka — oświadczył on spokojnie. — Po sprawie, wyliczysz mi panie trzy razy tyle.
A gdy Rinaldo przyglądał mu się z gniewnem zdziwieniem, Esteban dodał:
— Jak się podoba; wolno przyjąć lub nie!
—Nie mam czasu na targi — rzekł Rinaldo.—Zgoda zatem, ale niechże robota będzie porządna.
Straszny drągal wpatrywał się w Rinalda, nic nie mówiąc. Wzrok jego był tak przenikliwy, tak obojętnie na wszystko przygotowany, tak spokojnie okropny, że Włoch uczuł, jak dreszecz zimny przebiega mu po ciele.
— Nie powiedziałeś mi pan dotąd nazwiska mego przeciwnika — rzekł wreszcie zbir.
— Nazwisko? Naco panu nazwisko! Nazywa się Castillan. Podejmuję się urządzić panu spotkanie z nim w odległości kilku mil od Paryża. Do pana należy wynaleźć powód sprzeczki.
— Od tej chwili możesz pan uważać go za nieistniejącego.
— Ale! — porwał się z miejsca Rinaldo — potrzebne nam są konie i odzież podróżna. Poczekajcie tu na mnie. Za godzinę musimy być gotowi do drogi.
Służący hrabiego Rolanda zabrał się energicznie do dzieła i w tej samej chwili, gdy Sulpicjusz Ca-