Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

maskę z nikczemnika, napiętnować go w czach całego grona ludzi uczciwych, którzy widzieli, jak zwiedziony na chwilę szatańskiem podejściem, przyciskałem go do piersi, jak brata. Tamto przyjęcie było jawne i głośne; jawną i głośną musi być też kara.
Manuel schronił się instynktownie pod opiekę Cyrana.
— Sawinjuszu! Sawinjuszu!-szeptał z trwogą—broń mię, bo nie mam już nic do powiedzenia, bo czuję, że zginąć muszę.
Cyrano był zawsze gotowy do odparcia ciosu.
— W straszną grę wdałeś się, hrabio de Lembrat-rzekł z mocą.-Zaniechaj jej, póki czas. Dowody tożsamości Ludwika istnieją, w moich zaś rękach znajduje się broń, której doniosłości nie znasz jeszcze.Jest nią testament twego ojca.
— Wprowadzono cię w błąd, mój Cyrano, jak nas wszystkich. Ten człowiek nie należy do rodziny de Lembrat: nadużył on twej dobrej wiary i twego dobrego serca. Ty sam, nie mając dość siły, aby oprzeć się pierwszemu wzruszeniu, ośmieliłeś bezwiednie oszusta, którego ofiarą ja paść miałem.
Wypowiedziane to zostało ze zdumiewającym spokojem. Roland de Lembrat był strasznym zapaśnikiem.
— A podobieństwo Ludwika do ojca?-nacierał kipiący gniewem poeta-a piśmienne dowody? Cóż na to powiesz?
— Nic zgoła — zakończył zimno Roland. — Wykryłem i udowodniłem oszustwo; do pana starosty należy wymierzyć winowajcy sprawiedliwość.
— A! to i pan starosta do dzieła należy? Winszuję ci, Rolandzie — wszystkoś umiał przewidzieć i przygotować.
Na te słowa wystąpił czcigodny Jan de La-