Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czył jakby ogłuszenia. Zapanował jednak nad sobą i, zmuszając się do uśmiechu, wyjąkał:
— Twoi służący są nielada żartownisiami!
— Baczność! — mruknął do siebie Cyrano.—Wilk zrzuca jagnięcią skórę.
Rinaldo stał w środku grupy, do której przyłączali się coraz nowi 2goście Manuel zbliżył się doń, położył rękę na jego ramieniu i, patrząc mu oko w oko, wyrzekł z naciskiem:
— No, przyjacielu! przypatrz mi się dokładnie i powiedz z łaski swojej: kimże to ja jestem, jeśli nie wicehrabią Ludwikiem?
Fagas przybrał minę zakłopotaną.
— Z przeproszeniem jaśnie pana — rzekł z maskowaną ironicznie bezczelnością — jaśnie pan jest Szymon Vidal
— Szymon Vidal! syn ogrodnika z Fougerollesl — zaśmiał się szyderczo Cyrano. — Paradny koncept, ani słowa!
— Tak ponowił Rinaldo — mały Szymuś, który zginął równocześnie z naszym drogim paniczem.
Cyrano wzruszył ramionami.
— Ten człowiek mówi od rzeczy — zwrócił się do Manuela. Niema co mu odpowiadać.
— Mnie to zostaw, kochany Cyrano. Trzeba, żeby wszyscy byli sędziami mego honoru.
I przystępując ponownie do Rinalda, rzekł z mocą:
— Twoja pamięć, kochanku, jest zanadto wierna, a raczej zanadto usłużna. I po czemże poznajesz tak niezawodnie Szymona Vidal, który był dzieckiem pięcioletniem, gdy zniknął z domu?
— Dlaczegóż nie miałbym go poznać? Byłem w jego wieku i zapamiętałem go doskonale. Wszystkie jego rysy rozpoznaję w pańskich, które od tygodnia badam z uwagą, Gdyby mi zresztą pozostawała jeszcze jaka wątpliwość, jeden szczegół