Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszystko jest tu takie piękne, że wydaje mi się, iż to wszystko sen, z którego się obudzimy, — rzekła Priscilla, gdy odchodziły.
— Panna Patty i panna Marja nie są chyba materiałem, z którego się przędzie sny, — zaśmiała się Ania. — Czy możesz je sobie wyobrazić jako turystyki, zwłaszcza w tych szalach i czepcach?
— Sądzę, że je zdejmą, gdy rzeczywiście rozpoczną podróż, — rzekła Priscilla, — ale jestem pewna, że robótki swoje zabiorą wszędzie. Poprostu nie mogłyby się z niemi rozstać. Będą spacerowały koło Opactwa Westminsterskiego, robiąc przytem robótkę; jestem tego pewna. Tymczasem my, Aniu, będziemy mieszkały w „Ustroniu Patty“ w alei Spofforda! Już teraz czuję się jak miljonerka.
— A ja czuję się jak Jutrzenka poranna, która śpiewa z radości, — rzekła Ania.
Fila Gordon przyszła tego wieczora na ulicę św. Jana Nr. 38 i padła wyczerpana na łóżko Ani.
— Dziewczęta, jestem śmiertelnie znużona. Pakowałam się.
— A mnie się zdaje, że jesteś tak zmęczona dlatego, iż nie mogłaś się zdecydować, które rzeczy pierw zapakować i gdzie co położyć, — zaśmiała się Priscilla.
— Racja! A gdy już wszystko jako tako spakowałam, a gospodyni i służącą usiadły obie na kufrze, żebym go mogła zamknąć, zauważyłam, że moc rzeczy, które będą mi najpilniej potrzebne, wpakowałam na same dno. Musiałam otworzyć znowu kufer i szukać w nim przez godzinę, zanim wyłowiłam to, co mi było potrzebne. Ilekroć złapałam coś, co przy dotknięciu wydawało mi się szukanym przedmiotem, i wyciągnęłam to z trudnością, okazywało się, że to coś innego. Nie, Aniu, nie klęłam.