Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szy dom po wyjściu z parku i wzrósł zapewne wtedy, gdy Aleja Spofforda była jeszcze drogą wiejską. Wzrósł nie został zbudowany! Nie interesują mnie te wspaniałe domy, zbyt są nowe i zbyt błyszczące. Ale ten mały domek jest marzeniem — a jego nazwa — ale zaczekaj, aż go zobaczysz.
Ujrzeli to miejsce z parku, gdy opuścili porosły sosnami wzgórek. Na skrzyżowaniu ulic stał domek, otoczony z obu stron grupami sosen, które rozpościerały ramiona nad jego niskim dachem. Domek porosły był czerwonem i złotem winem, przez które przeświecały okna z zielonemi okiennicami. Przed domem był mały ogródek, okolony niskim murem kamiennym. Chociaż był to już październik, ogródek pełen był jeszcze pięknych, wonnych kwiatów i krzewów. Wąska brukowana ścieżka prowadziła od furtki do frontowych drzwi. Cały domek wydawał się przeniesiony z jakiegoś innego kraju. Ale było w nim coś, co sprawiało, że najbliższy jego sąsiad, pałac króla tytoniowego, otoczony wielką murawą, wydawał się przez kontrast niezwykle brutalny, nadęty i grubjański. Fila oświadczyła, że jest to różnica między tem, co zrodzone a zrobione.
— Jest to najpiękniejszy dom, jaki kiedykolwiek widziałam, — rzekła Ania z zachwytem. — Zadaje mi on rozkoszny, drogi ból. Jest on nawet milszy i osobliwszy, niż kamienny dom panny Lawendy.
— Chciałabym, żebyś sobie szczególnie zapamiętała jego nazwę, — rzekła Fila. — Patrz, białemi literami wypisane jest na łuku bramy: „Ustronie Patty“. Czy to nie piękne? Zwłaszcza na tej ulicy, gdzie mieszkają ludzie o szumnych nazwiskach? „Ustronie Patty“, zapamiętaj sobie! Jestem tem zachwycona!