Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciałam jeszcze parę lat zaczekać, chciałam zaznać jeszcze rozrywek, zanim założę własny dom. A jeżeli śmiesznem jest być bakalaureatką sztuk, to przecież śmieszniejszem jeszcze jest być starą kobietą, prawda? Mam dopiero osiemnaście lat. Nie, wolałam jednak pojechać do Redmondu, niż wyjść zamąż. Zresztą, jak mogłabym się kiedykolwiek zdecydować, za kogo wyjść?
— Czy było ich tylu? — zaśmiała się Ania.
— Tłumy, chłopcy niezmiernie mnie lubią, rzeczywiście. Ale dwóch tylko wchodziło w rachubę. Wszyscy inni byli za młodzi i za biedni. Ja muszę wyjść zamąż bogato.
— Dlaczego musisz?
— Słodka moja, jak mogłabyś sobie wyobrazić mnie, jako żonę człowieka ubogiego? Nie umiem robić nic pożytecznego i jestem bardzo rozrzutna. O, nie, mój mąż musi mieć moc pieniędzy. I to właśnie zredukowało ich ilość do dwóch tylko. Ale nie mogłam się zdecydować na wybór z pomiędzy tych dwóch, tak samo, jakby ich było dwie setki. Wiedziałam doskonale, że gdybym wybrała jednego, żałowałabym przez całe życie, że nie wyszłam za drugiego.
— A czy... żadnego z nich nie... kochałaś? — zapytała Ania wahająco.
Niełatwo jej było mówić do obcej o wielkiej tajemnicy życia.
— Boże wielki! Nie, nie mogłam pokochać żadnego. To nie w moim charakterze. Zresztą nie chciałam. Człowiek zakochany staje się, sądzę, zupełnym niewolnikiem. I dałoby to mężczyźnie możność skrzywdzenia mnie. Bałabym się. Nie, nie, Oleś i Alfons są miłymi chłopcami i lubię ich obu tak bardzo, że doprawdy nie wiem, którego lubię więcej. I to jest najgorsze. Oleś wygląda wpraw-