Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poczęła gorączkowo zbierać swój manuskrypt. Tylko ciotka Jakóbina i Fila pozostały normalne. Im należało zawdzięczać, że wszyscy ostatecznie odzyskali równowagę, nawet Ania. Priscilia zeszła nadół bez fartucha i bez mąki na nosie, Stella doprowadziła swój kącik do porządku, a Fila uratowała sytuację potokiem zręcznej gadatliwości.
Pani Gardner była wysoka, szczupła i ładna, wytwornie ubrana, serdeczna w sposób nieco sztuczny. Alina Gardner była młodszem wydaniem matki, ale brak jej było właśnie owej serdeczności. Wysilała się, żeby być miłą, ale udawało się jej tylko okazywać się wyniosłą. Dorota Gardner była wysmukła i wesoła, nieco trzpiotowata. Ania wiedziała, że była to ulubiona siostra Roya, to też odnosiła się do niej serdecznie. Byłaby bardzo podobna do Roya, gdyby miała ciemne, marzycielskie oczy zamiast figlarnych piwnych. Dzięki niej i Fili wizyta minęła bardzo dobrze, z wyjątkiem lekkiego uczucia naprężonej atmosfery i dwóch niemiłych wypadków. Morusek i Józek, pozostawieni sobie samym, rozpoczęli gonitwę, skoczyli dziko na jedwabne łono pani Gardner i zeskoczyli znowu w nieposkromionym galopie. Pani Gardner podniosła lorgnon i spojrzała za niemi, jakby nigdy jeszcze nie widziała kotów, Ania zaś stłumiła nerwowy uśmiech i jak mogła najuprzejmiej przeprosiła panią Gardner.
— Lubi pani koty, — rzekła pani Gardner z lekką intonacją pobłażliwego zdumienia.
Ania, mimo całej sympatji, jaką miała dla Moruska, nieszczególnie lubiła koty, ale ton pani Gardner rozdrażnił ją. Przypomniała sobie w tej chwili, że pani Blythe bardzo lubiła koty i trzymała ich tyle, ile tylko pozwalał jej mąż.