Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdy przechodzę pod sosnami, czuję się zawsze tak bliska Bogu, — odpowiedziała Ania.
— Aniu, jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie! — wyznała nagle Fila.
— Więc pan Blake oświadczył ci się jednak nareszcie? — zapytała Ania spokojnie.
— Tak, a ja w trakcie tego trzy razy kichnęłam. Czy to nie straszne? Ale powiedziałam „tak“ prawie zanim skończył. Bałam się, że się jeszcze odmyśli i urwie. Jestem pijana ze szczęścia. Trudno mi było rzeczywiście uwierzyć, że Januszowi spodoba się tak lekkomyślne stworzenie, jak ja.
— Filo, właściwie nie jesteś lekkomyślna, — rzekła Ania poważnie. — Pod twoją lekkomyślną powierzchnią kryje się poczciwa, wierna dusza kobieca. Dlaczego ją ukrywasz?
— Nie umiem inaczej, Królowo Anno. Masz rację, w głębi serca nie jestem lekkoduchem. Ale dusza moja pokryta jest pewnego rodzaju frywolną skórą, której nie potrafię ściągnąć. Panna Poyser powiada, że trzebaby mię na nowo posiekać i stworzyć inaczej. Ale Janusz zna mnie, jaką jestem w istocie, i kocha mnie, razem z moją lekkomyślnością. I ja jego kocham. Nigdy w życiu nie byłam tak zaskoczona, jak w chwili, gdy się przekonałam, że go kocham. Nigdy mi się nie wydawało możliwem, abym się zakochała w brzydkim mężczyźnie. I pomyśleć, że mogłam się ograniczyć do jednego adoratora! I jeszcze imieniem Janusz. Ale będę go nazywała Jasiem. To takie miłe, krótkie imię. „Alfonsa“ trudniejby mi było zdrobnić.
— A cóż na to Oleś i Alfons?
— O, powiedziałam im podczas Bożego Narodzenia, że nigdy nie wyjdę za żadnego z nich. Zabawnem wydaje mi się teraz, że kiedykolwiek wierzyłam w tę możliwość. Byli