Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ XXV.
Zjawia się książę z bajki.

— Zastanawiam się, co teraz robić, — rzekła Ania, wyglądając przez okno „Ustronia Patty“ na oddalone sosny w parku. — Mam wolne popołudnie, które mogę spędzić w słodkiej bezczynności, ciotko Jakóbino. Czy mam je spędzić tutaj, gdzie pali się wesoły ogień, gdzie stoi miska wspaniałych jabłek, gdzie mruczą trzy zgodne koty, a dwa niewinne psy porcelanowe podnoszą zielone noski? Czy też pójść do parku, gdzie kuszą mię szare drzewa i szare wody, uderzające o nadbrzeżne skały przystani?
— Gdybym była tak młoda, jak ty, zdecydowałabym się na przechadzkę po parku, — odpowiedziała ciotka Jakóbina, łaskocząc żółte ucho Józka drutem do robienia pończoch.
— Sądziłam, że uważasz się za równie młodą, jak któraś z nas, cioteczko, — zażartowała Ania.
— Owszem, w duszy. Ale muszę przyznać, że nogi moje nie są tak młode, jak twoje. Idź i rozkoszuj się świeżem powietrzem, Aniu, ostatnio wyglądasz bardzo blado.
— Pójdę chyba do parku, — rzekła Ania z decyzją. — Nie czuję się dzisiaj usposobiona do przebywania w domu. Muszę być sama, wolna i dzika. Park będzie pusty, gdyż wszyscy poszli pewnie na zawody piłki nożnej.
— A dlaczego ty nie poszłaś?