Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sprzedałem go Emilkowi za dwa centy. Emilek zbiera zęby.
— A nacóż mu zęby? — zapytała Maryla.
— Chce sobie zrobić naszyjnik z zębów, żeby móc grać wodza Indjan! — wyjaśnił Tadzio, wdrapując się na kolana Ani. — Ma już piętnaście, a że i inni chłopcy już mu swoje zęby przyrzekli, niema sensu konkurować z nim i zbierać także. Powiadam ci, że Boulterowie to doskonali kupcy.
— Czy byłeś grzeczny u pani Boulter? — zapytała Maryla surowo.
— Tak, ale co to chciałem powiedzieć, Marylo, zmęczyło mię to już, dość już mam grzeczności.
— Zdaje się, że prędzej ci się sprzykrzy być niegrzecznym, Tadziu, — rzekła Ania.
— Ale toby było przyjemnie, prawda? — nalegał dalej Tadzio. — Potem mógłbym oczywiście żałować...
— Żal nie wystarczyłby, Tadziu, musiałbyś ponosić skutki swego niegrzecznego zachowania. Czy pamiętasz jeszcze ową niedzielę ubiegłego lata, gdy nie poszedłeś do kościoła? Powiedziałeś mi wtedy, że nie opłaca się być niegrzecznym. Co robiliście dzisiaj z Emilkiem?
— O, łowiliśmy ryby i goniliśmy kota i wybieraliśmy jajka ptasie i krzyczeliśmy, żeby słuchać echa. W krzakach za stodołą Boulterów jest wspaniałe echo. Aniu, co to jest echo? Muszę to wiedzieć!
— Echo to piękna nimfa, Tadziu, która mieszka daleko za lasami i śmieje się z pomiędzy pagórków do świata.
— Jak ona wygląda?
— Włosy i oczy ma ciemne, a szyję i ramiona białe jak śnieg. Żaden człowiek nie może jej nigdy ujrzeć, szybsza jest niż jeleń, a jej złudny głos jest wszystkiem, co