Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Redmondu. Nie wydawało się to prawdopodobne. Jedyne istniejące stypendjum na drugim roku było bardzo małe. Od Maryli nie chciała brać pieniędzy. A mało miała widoków, aby potrafiła w czasie wakacyj letnich zarobić dość pieniędzy.
„Będę pewnie musiała w przyszłym roku wystąpić z uniwersytetu“, myślała ze smutkiem, „i znowu przyjąć posadę w szkole, aż zarobię tyle, żeby skończyć studja. A tymczasem dawna moja klasa osiągnie dyplomy i „Ustronie Patty“ nie będzie już wchodziło w rachubę. Ale zobaczymy. Nie będę tchórzem. Dobrze, że potrafię w razie potrzeby zarobić sobie trochę pieniędzy“.
— Pan Harrison idzie, — zameldował Tadzio, wbiegając do kuchni. — Zdaje się, że przynosi pocztę. Już trzy dni minęło, odkąd przyniósł ostatnie listy.
Pan Harrison przyniósł pocztę, a wesołe listy od Stelli, Priscilli i Fili rozpędziły rychło troski Ani. Ciotka Jakóbina napisała także, donosząc, że utrzymuje ogień na kominku, a koty czują się dobrze i rośliny domowe znakomicie się rozwijają.
„Zrobiło się rzeczywiście mroźno“, pisała, „więc pozwoliłam kotom sypiać w mieszkaniu, Morusek i Józek na kanapie w bawialni, a kot Magdy w nogach mojego łóżka. Prawdziwa to przyjemność słyszeć jego mruczenie, gdy się budzę w nocy i myślę o swojej biednej siostrze w dalekich krajach. Gdyby znajdowała się ona gdziekolwiek indziej, nie w Indjach, nie martwiłabym się, ale opowiadają, że są tam okropne żmije. Kot Magdy musi głośno mruczeć, żeby mię uwolnić od tych przykrych myśli. Wszystkiemu na świecie dowierzam, tylko nie żmijom. Nie rozumiem, dlaczego Opatrzność stworzyła je. Niekiedy myślę, że nie Bóg to uczynił. Raczej skłonna jestem wierzyć, że djabeł maczał w tem ręce“.