Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kazanie Ani, — ale, że ja tego nie widziałem. Każda miła zabawa zawsze mnie omija!
— O, Tadziu! — Ania stłumiła nieodpowiedni w tej chwili wybuch śmiechu. — Czyżby to była dla ciebie zabawa widzieć, jak mała Tola spadła ze schodów i poraniła się?
— Nie zraniła się bardzo, — rzekł Tadzio zaczepnie. — Gdyby się zabiła, byłbym naprawdę smutny, Aniu. Ale Keithowie nie tak łatwo się zabijają. Zupełnie jak Blewettowie. Herbert Blewett spadł zeszłej środy ze sterty siana i stoczył się do przegrody, gdzie stał bardzo dziki koń, prosto pod jego kopyta. A jednak wygrzebał się żywy, tylko z trzema złamanemi żebrami. Pani Linde powiada, że bywają ludzie, którychby się toporem nie zabiło. Czy pani Linde przyjedzie jutro, Aniu?
— Tak, Tadziu, a spodziewam się, że będziesz wobec niej zawsze grzeczny.
— Będę grzeczny, ale czy będzie mię kładła co wieczór do łóżka, Aniu?
— Może. Dlaczego?
— Bo, — oznajmił Tadzio stanowczo, — przy niej nie będę potrzebował zmawiać pacierzy, jak przy tobie, Aniu?
— Dlaczego nie?
— Bo myślę, że nie byłoby to tak ładnie mówić do Boga wobec obcych, Aniu. Tola, jeżeli chce, może się modlić przy pani Linde, ja nie będę. Zaczekam, aż odejdzie, i później się pomodlę. Czy tak nie będzie dobrze, Aniu?
— Tak, jeżeli jesteś pewien, że nie zapomnisz o tem, Tadziku.
— O, już ja nie zapomnę. Dla mnie pacierz to wielka przyjemność. Ale samemu go odmawiać nie będzie to tak wielka przyjemność, jak z tobą. Wolałbym, żebyś została