Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzić na jego towarzystwo, aż stanęła przed bramą „Ustronia Patty“. Potem zamknęła mu bramę przed nosem, sądząc, że widzi go po raz ostatni. Ale gdy po piętnastu minutach Fila otworzyła drzwi, kot siedział na schodkach. Co więcej, skoczył wprost do pokoju i z nawpół błagalnem, nawpół triumfalnem miauczeniem znalazł się na kolanach Ani.
— Aniu, — zapytała Stella surowo, — czy to twój kot?
— Nie, to nie mój, — zaprotestowała Ania. — Szedł za mną z miasta do domu nie mogłam się go pozbyć. Fe, wynoś się! Lubię przyzwoite koty, ale nie znoszę bestyj o takim wyglądzie, jak ty!
Ale kizia nie miała zamiaru zeskoczyć z jej kolan. Zwinęła się na łonie dziewczynki i poczęła chrapać.
— Zaadoptował cię widocznie, — zaśmiała się Priscilla.
— Nie chcę być adoptowana, — rzekła Ania uparcie.
— Biedne stworzonko kona z głodu, — rzekła Fila litościwie. — Kości niemal mu przebijają skórę.
— Możemy je obficie nakarmić, a potem niech sobie idzie, skąd przyszło! — rzekła Ania.
Nakarmiono kota i wypuszczono. Nazajutrz stał jeszcze na progu. Pozostał w tem miejscu, wskakując do mieszkania, ilekroć otworzono drzwi. Niechętne powitanie nie wywierało na nim najmniejszego wrażenia. Prócz Ani nie zwracał uwagi na nikogo. Dziewczęta karmiły z litości, ale gdy minął tydzień, uradziły, że coś się musi stać. Wygląd kota poprawił się. Oko jego odzyskało normalny wygląd, nie był już tak chudy jak pierw i mył sobie pyszczek.
— Mimo to wszystko nie możemy go zatrzymać, — rzekła Stella. — Ciotka Jakóbina przyjeżdża w przyszłym