Strona:Lucy Maud Montgomery - Ania z Wyspy.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się zmieniło. Panny Lawendy i pani Allan niema. Jak ponuro wygląda plebanja z pozamykanemi okiennicami. Przechodziłam tam wczoraj wieczór i doznałam wrażenia, jakby tam wszystko wymarło.
— Nigdy nie będziemy mieli tak miłego pastora, jak pan Allan, — rzekła Diana ze smutną pewnością. — Przypuszczam, że tej zimy będziemy mieli tylko zastępców, a połowa niedziel minie wogóle bez kazań. A ciebie i Gilberta nie będzie... bardzo będzie smutno.
— Alfred tu będzie, — napomknęła Ania.
— Kiedy się pani Linde wprowadzi? — zapytała Diana, jakby nie dosłyszawszy uwagi Ani.
— Jutro. Cieszę się, że przyjeżdża. Ale zajdzie jeszcze jedna zmiana. Maryla i ja wyprzątnęłyśmy wszystko z gościnnego pokoju. Przyznam się, że robiłam to z niechęcią. Rzeczywiście, to było głupio, ale miałam wrażenie, jakbyśmy popełniały profanację. Ten poczciwy pokój gościnny wydawał mi się zawsze ołtarzem. Jako dziecko uważałam go za najpiękniejszą komnatę na świecie. Przypominasz sobie, jakie mię trawiło pragnienie, aby spać kiedy w łóżku takiego pokoju, ale nie w pokoju gościnnym Zielonego Wzgórza. O nie, nigdy tam! Toby było zbyt przejmujące... nie potrafiłabym zmrużyć oka. Kiedy Maryla posyłała mię po coś, nigdy nie przechodziłam przez ten pokój... Nie, rzeczywiście, przemykałam się na palcach z powstrzymanym tchem, jakbym się znajdowała w kościele i odczuwałam ulgę, gdy go opuściłam. Wisiały tam portrety Jerzego Whitefielda i księcia Wellingtona, po obu stronach lustra, i przez cały czas spoglądały na mnie tak surowo, zwłaszcza, jeśli się odważyłam zajrzeć do lustra, jedynego w domu, które mojej twarzy nie zniekształcało Zawsze się dziwiłam, jak Maryla może sprzątać ten pokój. A teraz nietylko jest sprzątnięty, ale zu-