Strona:Lucjan Szenwald - Z ziemi gościnnej do Polski.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszędzie zerwane przez Was lauru liście
Zdobiły bukiet narodowej dumy,
I rosły groby, i wrzos na nich krwawy,
I wszystkie drogi wiodły do Warszawy.

IV

W poranków letnich niebie bladosinem,
W bezgwiezdnych nocy smolistej topieli,
Rozbitej drżącym reflektorów klinem,
W fontannie złoto-różowych szrapneli,
Ponad Hamburgiem, Kolonją, Berlinem
Ciężko huczący rój bombowych trzmieli,
To Wyście byli — Wasze grzmiało słowo.
A jeśli upadł chorągwią ogniową

V

Samolot Wasz na nienawistne gruzy,
To poto, aby je podpalić. Znają
Świst Waszych torped echa Lampeduzy,
Kiedy walczyliście z podwodną zgrają
Włoskich rekinów pancernych. I muzy
Oceaniczne pean sławy grają,
Bo każda smuga skał, wzniesiona nad te
Fale — to dla Was była — Westerplatte.

VI

Cóż się więc stało, o gromadko blada,
Że czoła wasze dziś brózda przecina,
A głowa zwiędła na piersi opada?
Cóż posmętniała sokola drużyna?
Alarm, Polacy! Krzyczcie: „Zdrada! Zdrada!”
Spod stosu kości wypełzła gadzina!
Ożyły mroczne sarkofagów kąty
I znów rok patrzy trzydziesty dziewiąty.