Strona:Lucjan Szenwald - Utwory poetyckie.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

∗             ∗

O, złuda! To nic miasto wydźwiga się z ziemi
Nad ołowianej fali zmarszczkami wiecznemi —
To jest olbrzymie pole niewybuchłej bitwy!
Jutro te trotuary będą ogniem kwitły,
W ulicach się żelazny wicher rozszaleje...
To nie jest miasto! W zygzak łamane transzeje
Czarne szczęki zasieków ku wschodowi szczerzą:
Blokhauz opancerzoną obraca się wieżą
Wysuwając macki luf. Po minowym polu
Przejdzie wiersz – żołnierz krokiem bezgłośnym patrolu.
On gniazda cekaemów znajdzie i policzy,
On zapamięta każdy rów przeciwlotniczy,
Każdą forteczkę, każdą podziemną zapadnię,
Każde workami piasku wzmocnione poddasze.
Lecz nade wszystko niechaj rozpozna dokładnie
Nory, w których zaprzańcy siedzą i judasze —
Niech stanie w drzwiach, niech spojrzy i odwiedzie kurek...
Dudnij, wierszu, po schodach i rynnach podwórek,
Budź echo na rozstajach, stań się duchem przedmieść,
Pomnażaj żywą ilość przez kipiącą jedność,
Bądź tym, co w ludziach krzyczy, buntuje się, boli —
Aż wyjdą na spotkanie naszej zbrojnej woli
Polacy — gniewem zbrojni, wiarą w siebie silni!
Bracia, ja bym chciał swoją nieudolną ręką
Z tych trzynastozgłoskowych postrzępionych linii
Uprząść jedną nić — długą, mocną, ostrą, cienką,
Jedną nić — ostrą, mocną, lśniącą jedwabiście,
I tą nicią miłości, nicią nienawiści
Wasze blade od smutku ręce, przynależne