Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyobraźnia u niego wytężona do ostatnich granic, szaleje jak u Russa; czułość ma w nim ostatni swój wyraz, ale to czułość chorobliwa, skłonna do samobójstwa jak u Werthera; cóż że wnika we wszystkie tajemnice nędz ludzkich, prawie jak Job biblijny — kiedy aż do bluźnierstwa posuwa to swoje współczucie dla nędz i nieszczęścia, i zamiast człowieka podnieść do Boga, téj bezdni nadziei, ona go wtrąca w nicość, w bezdeń rozpaczy, i cierpiącéj ludzkości rzuca na pożegnanie śmiech szatański, zamiast łez miłości, gojących rany.
Są niektórzy co w tych bluźnierstwach, ironiach, szałach wyuzdanych, widzą znamiona wyższego ducha, śmiały i odważny pozew, rzucony w oczy losowi i Bogu. Właściwie jest to tylko rękawica rzucona rozumowi. Zdrowego sądu brakuje całéj téj szkole, nazwanéj w prostéj linii od niego szkołą sataniczną. Bluźnierstwo nie jest odwagą; więcéj ma odwagi kto umie cierpieć. Cóż łatwiejszego jak krzyczeć lub śmiać się udanym śmiechem w męczarniach zagadkowego bytu? a cóż szczytniejszego jak los wydzielony na ziemi przyjmować z pokorą, i błogosławić mu, mimo poszeptów zwątpienia, mimo wzdrygającéj się na-