Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posłaniec jakiś wpada na dziedziniec, szuka okiem dziadunia i oddaje mu list. Dziaduś otworzył, przeczytał —

i upadł jak długi.
Rwą ów papier — czytają — Polski rozbiór drugi.

Wprowadzenie owéj burzy z błyskawicami i piorunami, użycie tego tak już zużytego efektu, aby przejść do katastrofy, zwiastującéj upadek narodu, — nie może się nazwać szczęśliwym pomysłem. Poeta trzymał się tu rutyny swoich warszawskich kolegów, którzy nader mało mieli daru wynalazczego. Tego posłańca złéj wieści można było z mniejszym łoskotem wprowadzić, a wrażenie na czytelniku spotęgowałoby się o tyle, o ile przeniosło się na burzę poprzedzającą odebranie listu.
Dość ogólnemi rysami, szaro, bez kolorytu, maluje poeta wrażenie sprawione listem na bawiącéj się szlachcie. Tak samo możnaby odmalować ból Francuzów na wiadomość o straceniu Ludwika XVIgo, Greków na wieść o zdobyciu Missolonghi:

Ten głową tłucze ściany, — ten ryknął z boleści,
Wrząca krew mu ustami lunęła potokiem,
Tu dwóch starców z zdziczałym porywa się wzrokiem,
Stargane się ich myśli zmieszały z rozpaczą,
Drobne nawet dzieciny jak bobrzęta płaczą.