Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rze i z nich mąkę mielą na chléb. Jednego buta lub trzewika, nie widziałem nigdzie, tylko jakieś łyki i powrozy któremi nogi mają owiązane; prawdziwa cecha ich stanu nieszczęśliwego.
Rozjaśniły się moje myśli, uradowała dusza w Łucku. Całe miasto brzmi tylko uwielbieniem tamecznego biskupa Cieciszewskiego. Cóż to za dobroć, łagodność, świętość chrześcijańska! Mimo różnicy wiar, w każdym widzi i kocha bliźniego; wszystkich wspiera, i co tylko zostaje mu z dochodów rocznych, rozdaje ubogim. Dość ci powiedzieć na jego pochwałę, że gdy zachorował mocno, wszystkie Żydy w mieście i kilko-milowéj okolicy, nałożyły sobie trzydniowy post najostrzejszy, aby uprosić u Boga jego ozdrowienie. Wszyscy ze łzami wdzięczności, wspominają jego imie, o nim najmiléj mówią, i Bogu tylko szczérszy hołd składać mogą.
Zastałem téż na Podlesiu jakiegoś dawnego szambelana króla Stanisława, który tak lubi muzykę, że trzem synom dał Archaniołów imiona: Michała, Cherubina i Serafina. Utrzymywał mi że król Stanisław miał tak stare wina, że jeszcze od Popiela pochodziły i że w saméj rzeczy było je czuć myszką. Nie mogąc go przeprzéć, zo-