Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z posady dającéj im kawałek chleba na stare lata. Instancya jego była gorąca, przekonywająca, i nie dająca się lada czém odstraszyć. Kogo wziął w opiekę, szczerze mu dopomagał, nie łudząc słówkami pięknych lecz pustych obietnic.
W wspomnieniach moich młodociannych z Lublina żywo przechowała się figura wysoka, brzuchata, na chwiejnych nogach, w mundurze granatowym z żółtemi rabatami, zjawiająca się na paradach i na różnych miejscach publicznych, zawsze zasapana... Był to major Poplewski, prezydent miasta. Poczciwość i dobroć patrzyła mu z oczu, choć często groźnie ujadał się z przekupkami i żydami o nieczystości na ulicach, lub o zawadzanie przy uroczystościach wojskowych. Otóż poczciwca tego chciano wykurzyć z urzędu... Ujął się za nim Morawki i zaraz polecił Koźmianowi mającemu wielkie wpływy w Warszawie, aby go wziął w obronę. Pojechał Poplewski do Warszawy chodzić za swoją sprawą, i jak widać nie z wielką nadzieją wrócił; żądano bowiem od niego kaucyi, któréj dać nie miał z czego. Morawski pisze za nim powtórnie w oburzeniu się na niesprawiedliwość.
„Wszystkie moje prośby, boć słuszne wzglę-