Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie tom 2.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biła żyda. Już biédak nie wié co ma począć, i gdyby nie święcone, nie miałby pociechy. Dziś to jego benefis, bo przynajmniéj zjadł 50 święconych. Broń Boże go dzisiaj nastraszyć; coby to jaj i szynek powstało w jego żywotnim wulkanie!“
Niezliczone te figle wystrajał mu jenerał — i w rzeczy saméj były to improwizowane komedye, stokroć zabawniejsze niż wiele pisanych na scenę. W dość nudném miasteczku prowincyonalném była to jedyna rozrywka. Kiedy téż Marcinkowski pogniéwał się i wyniósł od jenerała, a potém do Warszawy wyjechał, Morawski często powtarza w swoich listach, że: „jeden bęben i dzwon bernardyński budzą zaspany Lublin, gdzie tak głucho jak na sejmie galicyjskim, a ciemno, jak w głowie Jaksy.“ — Często się téż dowiaduje co porabia? co pisze? i dodaje: mogę o nim i o sobie powiedzieć: „nec tecum possum vivere, nec sine te.“ Koźmian ojciec i syn zdawali mu częste o nim relacye, dostarczające wątku do śmiéchu i żartów, a nawet do litowania się nad smutną dolą biédaka. Pisze on z tego powodu do jenerała Krasińskiego:
„Jaksa, drogi Jaksa podobno chory bardzo i prawie tak nędzny jak jego wiersze. Niech się Jenerał dowié czy to prawda. W Wielkiéjpolsce,