Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kocham się téż w swobodzie,
Nie ku publicznej szkodzie:
Zbytniéj wolności niechcę i swawolny
Twéj miłośniku Sarmato ojczyzny
Z tym się obchodź klejnotem
Tak teraz jak i potem
Byś nieuczynił z lekarstwa trucizny.

Złota prawda! Pokazuje się że wiedziano dobrze gdzie tkwił zaród wszelkiéj niemocy i przyszłego upadku — ale jakoś tak dobrze było z oną wyuzdaną wolnością, że mała był kto między szlachtą, coby chciał do téj nieodzownéj reformy rękę przyłożyć. Sam Kochowski acz czuje i widzi jasno co ojczyznę gubi, przecież niechętnem okiem patrzy na zabiegi Maryi Ludwiki ku ustaleniu dziedzictwa tronu, a dla rokoszanina jak Lubomirski niema piorunów, lecz owszem śpiewa mu pieśń niby obrońcy złotych swobód co poprzysiągł stać przy nich do końca żywota. Czynności zaś partyi dworskiéj odmalował jak prawdziwy sejmik szatański:

Schodząc się w radę i Awernu mistrze....
Z Mazarynim subtelny Ryszeli...
Nuż Machiwel z najgłębszéj otchłani,
Co twych Florencyo dynastów się szczyci
Tyraństwa mistrzem; i z twym Polsko strachem
Idzie z etruskim Fonton, Kalimachem.