Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tak podłego stanu niewart się mierzyć z nim, rodowitym szlachcicem; ba, nawet w sądzie niemógłby świadczyć przeciw niemu, bo choćby prawdę zeznawał, wiaryby mu niedano.“ Dudycz, acz zarażony wittemberskiemi nowinkami, a tém samém antagonista Kromera, broni go i wystawia w tak piękném świetle, że największy naród miałby sobie za zaszczyt policzyć go w poczet swoich wielkości. „Przecież ten Kromer, pisze Dudycz, tak przez ciebie zelżony, już z cnoty, już z rzadkiéj i rozległéj nauki, z dowcipu, pobożności, zasług, niemały waszéj ojczyźnie przynosi zaszczyt. Umieją go cenić oba narody, a wybyście na własnych rękach pod obłoki wynosić powinni. Gdybyście go tak czcili, jak go w całym poważają świecie, pewnieby z was każdy pierwszeństwa mu chętnie ustąpił, i żadenby się nieśmiał wynosić nad niego godnością i urzędem, które w porządnych rzeczpospolitych saméj jedynie cnocie w nagrodę oddają. Jeżeli u swoich ziomków należnego sobie uszanowania nieodbiera, nie jego to ale wasza wina. Wierzcie mi, potomność nagani wam, żeście się na nim poznać nieumieli“.... Kończy zaś tymi słowy: „O mój Orzechowski! Serce by mi się spadało z rozpaczy, gdyby w twojem mniemaniu to Krome-