Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/501

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chał jakie wspomnienia i myśli grały w piersiach ukraińskiego ludu; sam prześladowany, wyjęty z pod prawa, a w niecierpliwości młodzieńczej oburzony na brak hartu współrodaków, na charaktery miękkie i niepewne, tknięty został jeżeli nie pięknotą cnót i bohatérstwa, to ogromem dzikości i zbrodni. W ślepym szale rozhukanéj czerni, któréj godłem pożoga i mord, widział narzędzie zemsty za długie krzywdy narodu. — Ślubował więc bożyszczu zemsty; ono — poecie — zsyłało natchnienie, wprawdzie niezaprawne słodyczą anielskiéj miłości, niepromienne i nietęczowe, lecz krwawe z widmami ruin, pożarów, wisielców, puszczyków, — straszne, jak noc popełnionego zabójstwa; tajemnicze, jak przysięgi spiskowych. Ależ umysł artysty taki dotkliwy i wrażliwy na wszystko, co piękne, co szlachetne, czuł się niekiedy jak w więzach; służba czarnemu bóstwu, ta szata zakonna sprzysiężeńca, niepokoiły go; on — malarz cudów świata ukraińskiego, który doń przemawiał to starożytnym szumem puszcz Lebedyna, to zwierciadłami Białozyrja; on nadewszystko marzyciel, kochanek samotności i ciszy — wzdrygał się w rachunkach z własném sumieniem, i niedarmo wołał w pieśni: