Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/497

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na utwór szerokiego rozmiaru, bujnéj fantazyi — dzikiéj jak szekspirowskie sceny, pełny charakterystycznych postaci, jakby rzuconych ręką śpiewaka Lary lub Korsarza. A wszystko swojskie, ludowe, wyrwane z serca dziejów. — I mieli słuszność po sobie: obok mickiewiczowskich Dziadów, przypominających nieco szkołę sentymentalną niemiecką, obok Grażyny odsunionéj w daleką przeszłość i klassycznie pięknéj, obok ckliwych i manierowanéj prostoty ballad Witwickiego, obok Maryi, któréj rzeczywistych piękności nieumiano jeszcze ocenić godnie, Zamek Kaniowski wyglądał jak który z olbrzymów wywołany zaklęciem z głębi pieczary, w pomoc słabemu hufcowi rycerzy, dobijającemu się o rękę królewny. — Zjawisko to, takie niespodziane sprawiło niemałe zamieszanie równie w obozie Trojan jak Greków, przyjaciół i nieprzyjaciół. Nieznana, nietknięta jeszcze kopalnia gminnego żywiołu w wzburzeniu przeraziła jednych swoją głębią i ogromem, drugich podziwem nowości przejęła. — Jak-to? — więc ten lud, pełzający czołem przed władzą pana, co się sam stawiał na równi z pracującém bydlęciem, ten lud — gruby, nieokrzesany, może tak czuć gwałtownie, tyle namiętności dzikich i szczytnych może się mieścić