Strona:Lucjan Siemieński-Portrety literackie.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i pod tym szerokim płaszczem spekuluje, wzywając do pomocy nie już wyższych lub niższych duchów, lecz zwykle czwartéj stronnicy gazet, gdzie szumnemi obwieszczeniami rokującemi ogromne zyski, lub zbawienne kordjały i leki, łapie łatwowiernych. Zdaje się, że każdy szarlatan, mniéj więcéj znawca ludzi, całą swoją grę opiera na owem łacińskiem zdaniu: Vulgus vult decipi, ergo decipiatur: chcecie być oszukiwani? więc będę oszukiwał; wiem, że to was bawi, bawcie się, tylko płaćcie mi za koncepta. I czy to wyższego, czy niższego rzędu szarlatan, zawsze do jednego zmierza celu. Ten ubrany w sławę swéj nadzwyczajności wdziera się do pokojów monarszych i na salony, gdzie zaszczyca się możną protekcyą i czerpie bogate upominki, udając dumną bezinteresowność; ów mydli oczy na placach publicznych i wyciąga grosz rzeszy zbiorowéj. Najciekawszą w tém wszystkiem jest strona téj formy złudzenia, która obudza nieraz fanatyczną wiarę, aż do zyskania zagorzałych admiratorów i adeptów; a tą bywa zwykle coś niewiadomego, mistycznego, trącającego o cudowność. Nigdy gołe prawdy, ściśle praktyczne i rozumne, nie trafiają tak do umysłów pospólstwa, jak tajemniczość wprawiająca w grę wy-