Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/463

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

między trędowatymi przynajmniej była, o ile można, jak najlepiej czczona, kiedy Ją obecnie bezbożny świat wszędzie znieważa. Z największą wdzięcznością dla Pana Boga i z prawdziwą radością mogę Ojcu powiedzieć, że między moimi chorymi nabożeństwo do Matki Najśw. już coś trochę niby zaczyna kiełkować, ale jeszcze wiele i wiele pozostaje do życzenia, że zaś z tymi dzikusami nic zrobić inaczej nie można, jak tylko przez zewnętrzne zmysły, to tylko bowiem mogą trochę zrozumieć, co widzą i słyszą, i to niełatwo i nieprędko, dlatego wszystkich starań dokładam, żeby kościółek ich był, o ile się tylko da, najokazalszy. Tak zaraz to się nie stanie, to rzecz pewna, ale że tak będzie z czasem, jeżeli mi Bóg żyć i pracować pozwoli, to też pewno, bo to wszystko w ręku Najśw. Matki.
Bardzo wprawdzie niewiele, ale jednak coś doleciało do mnie wiadomości i na daleki Madagaskar o tych mankietnikach. Ta głupia sekta w łeb weźmie, bo nie pozwoli Pan Jezus, żeby się szerzyła. Po ludzku nawet sądząc, nie może ta brednia istnieć. Nigdy nie przypuszczałem i pojąć nie mogę, jak mogli nasi rodacy dojść do tego stopnia głupoty. Żeby np. utrzymywać, że jakaś tam... obdarzona od Boga tak samo jak i Najśw. Panna, i, idąc za głosem tej..., odpadać od Kościoła św., to już na to trzeba być osłem nad osłami i to zapieczętowanym, chyba w mózgownicy warjata taka myśl powstać może. Głowy tylko tym teologom pogolić i do domu warjatów ich zamknąć, na nic innego nie zasługują.
W Imerynie śmiertelność, dzięki Bogu, ustała.