Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/412

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzem Beyzymem, niepodobnem stało się moje obcowanie3 z nim. Ja nie modliłem się wcale, dlatego wiele pokus spadło na mnie i oto dlatego Was proszę o modlitwy za mnie. Proszę i proszę także o modlitwy za moją żonę. Ona poszła4 w daleką i niebezpieczną bardzo okolicę5 i za jej towarzyszy także proszę o modlitwy, żeby się wszyscy dostali dobrze6 tu do księdza Beyzyma.

Tak mówi Józef.

1. Chętnie, skore.
2. Chociaż Was wcale nie znam.
3. Nie mogłem mieć z nimi stosunków.
4. Powróciła po resztę chorych, żeby ich przyprowadzić.
5. Rządowe schronisko.
6. Pomyślnie, szczęśliwie.

Bardzo dobry i gorliwy katolik. Nie modlił się, to znaczy, że nie mógł tak się modlić, jakby chciał, między tą hołotą bowiem w rządowym schronisku musi się kryć ten, co chce się modlić; stosunki tam haniebne dla tych nieszczęśliwych.
Jeżeli łaska, to proszę o parę słów otuchy dla niego.
Widzą drogie Matki z tych listów, których wcale nie dyktowałem (ani nawet wiedziałem, że będą pojedyncze prośby), że dzięki Bogu usposobienie moich piskląt dobre. Najśw. Mateczka radzi o swojej chorej czeladzi; ja o tem wiem jeszcze lepiej, bo ze mną wielu tak rozmawia, że tylkoby brakowało, żeby mówiący wzbudził żal, a ja żebym dał rozgrzeszenie i byłaby zupełnie dobra spowiedź. Za takie ich usposobienie dzięki Matce Najświętszej po wszystkie wieki. Ale trzeba kuć żelazo póki