Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brama, naprzeciw której stoi na fotografji nas dwóch: kamieniarz i ja, to wcale nie brama i przejścia tam niema wcale, jest to miejsce wolne, zostawione umyślnie dla przewiewu, bo po obu stronach są wychodki przy sypialniach. Wszędzie w budynkach przewiew urządzony tak: w sufitach powprawiane rury blaszane, niby kominki (decimetr średnicy), wychodzące z mieszkań na strych tylko, t. j. pod blachę, ale nie nazewnątrz dachu. Na strychu wszędzie w tych przejściach niby, zostawionych dla przewiewu, o których nieco wyżej wspomniałem, nad drzwiami mieszkań są okna (widać to dobrze na fotografji 1 w końcowych budynkach) wychodzące nazewnątrz, ale zawsze pod dachem. Dach całego zakładu, a zatem i strych, stanowi jedną całość, takim więc sposobem na strychu ustawiczny przeciąg wiatru, oczyszczający powietrze, a deszcz do środka dostać się nie może. Tenże sam przeciąg wiatru na strychu będzie chronił od zbytniego gorąca, kiedy się blacha rozpali od słońca. W każdem mieszkaniu będzie tych kominków więcej lub mniej, stosownie do wielkości sali. — W oknach nigdzie krat niema i nie będzie; gdzie będzie tego potrzeba, dam siatkę drucianą. Okna wyglądają niby zakratowane, chociaż to nie są kraty tylko same okna, bo szyby umyślnie dano maleńkie, żeby łatwiej było wstawić kiedy się stłucze (o co wcale nie będzie trudno u moich piskląt) i żeby niezbyt wiele stracić szkła podczas transportu z Europy. Coś stracić trzeba, to rzecz jasna, ale o małą szybkę daleko łatwiej wystarać się i dostać, niż wielką, a szkoda mniejsza kiedy się stłucze. Te niby ganki poprzybudowywane