Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciem. Uzuć się po skończonym opatrunku nie mogłem, więc zrobiłem sobie naprędce rodzaj sandałów, poowijałem nogi płótnem, przywiązałem te sandały i tak paradowałem po domu. Przez cały ten czas, co musiałem w Tananariwie przesiedzieć, byłem w takim złym humorze, jak pies na łańcuchu, bo pilno mi było wrócić do moich biedaków, którzy ogromnie cierpią też od tch pcheł, a tu ani rusz chodzić. Kiedym się gdzie w domu pokazał, każdy co zobaczył, że nie mam obuwia, pyta co mnie jest. Tłumacz każdemu co ci jest, jakby to się na co przydało — więc jednemu mówię, że tańczyć nie mogę; innemu, że wdziałem balowe trzewiki, żeby nie posądzono, że ich nie mam i t. p., aż wreszcie dano mi pokój. Kiedy się rany podgoiły i puchlina spadła, wróciłem do siebie i kończyłem kurację do reszty. Wrócić jednak musiałem burżanami, bo piechotą nie dało się wcale. Obecnie kiedy to piszę, jeszcze możnaby mnie wziąść za eleganta pierwszej klasy, tak jestem naperfumowany. Ciągle mam do czynienia z jodyną, jodoformem, karbolem, kamforą, siarką (bo i sam używam i moich chorych częstują temi pachnidłami), więc te wszystkie zapachy czepiają się do odzienia i zmieszawszy się razem, tworzą jakiś jeden, strasznie nieokreślony, ale i niekoniecznie przyjemny zapach. Tytoń tego zapachu nie zagłusza.
Żeby Ojciec wiedział, jaki kłopot mają moi biedni chorzy, zwłaszcza ci, co mocniej poranieni, kiedy w ranach zagnieżdżą się afrykańskie pchły, niema sposobu wydobyć, zabić też niczem się nie da, bo to, co zapuści się do rany, np. karbol albo co innego, zaraz miesza się z ropą, wydobywającą