Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się tylko pokażę, to te bąki wszędzie krok w krok za mną idą. Kiedyś dwoje najmniejszych zaczęło do mnie krzyczeć przy furtce tak, że myślałem, że im co się stało. Wychodzę i pytam: coście się tak rozkrzyczały dzieciaki, czego chcecie? Widocznie biedactwo było zgłodniałe (było to około 8 rano), bo mi powiedziały: »Przynieś Ojcze chleba«. — Jest jedno malutkie dziecko, co ledwo zaczyna chodzić. Kiedyś roznosiłem zupę ciężko chorym i wracam potem do siebie, ten dzieciak chwyta mnie za pas i mówi: »Daj i mnie co z tej kwarty«. Mówię mu, że już niemam nic, rozdałem wszystko. Dzieciak nic nie mówi, tylko zagląda do kwarty, zobaczył, że próżnia i puścił mnie, ale od tego czasu, co dzień kiedy idę z zupą, on już czeka po drodze z miseczką i uszczęśliwiony, kiedy mu trochę na miseczkę naleję — słowem, że drobiazg za mną w najlepszych stosunkach. Ja znowu staram się i ile możności te przyjacielskie stosunki podtrzymywać, bo, jak to mówią, dziecko za rękę, to matkę za serce — przez dzieciaków pozyskuję sobie starszych, t. j. ich rodziców i t. p., i tym sposobem łatwiej można coś na większą chwałę Bożą zrobić między tymi jeszcze pół na pół prawie dzikimi pacjentami.
Pisałem już Ojcu kiedyś o tutejszych targowiskach, że nazywają się od dni w tygodniu, jak również o tem, że mam chorego, co się Wtorek nazywa. Mam teraz drugiego, co się nazywa Sobota (obaj jeszcze poganie). Jak Ojcu podoba się takie zlecenie: Słuchaj Sobota, masz 2 su, jak w sobotę pójdziesz z Wtorkiem na sobotę, kup mi kawałek mydła na sobocie; prawda, że niezłe. Może