Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szeczka, bo chciałem dolać więcej oliwy, chory (zastałem go przed izbą grzejącego się na słońcu) posyła drugiego po flaszeczkę do izby; tamten poszedł, ale po chwili mówi, że znaleźć jej nie może. »Stoi na północ« — odpowiada mu chory na ospę. To jednak powiedzenie już nieco zrozumialsze od zapytania stolarza, bo znaczyło, że stoi przy ścianie od północy.
Wspomniałem o ospie i przypomniałem sobie, co mi jeden z naszych Ojców, będący tu już oddawna na misji, opowiadał o kurowaniu i zapobieganiu, żeby się ospa nie szerzyła. Otóż przedtem, nim jeszcze Francuzi zajęli wyspę, za rządów malgaszkich istniało prawo, że jak tylko kto zachorował na ospę, to bez wszystkiego żywcem go zakopywano do ziemi, żeby przeciąć epidemię. Środek barbarzyński, to prawda, ale wcale mi dziwnym się nie wydawał. Kidy ten facet, o którym Ojcu dawniej pisałem, niby cywilizowany, Polak, zatem prawdopodobnie katolik, ntrzymuje, że najpraktyczniej byłoby wystrzelać wszystkich trędowatych, żeby przeciąć zarazę i, gdyby to tylko było w jego mocy, kto wie, czyby tego nie uskutecznił, cóż więc dziwnego, że król dziki, poganin, wydał takie prawo co do ospy. Wie Ojciec, że tego faceta, chcącego wystrzelać trędowatych, ani zapomnieć, ani strawić nie mogę. Zabijać chorych dla uratowania zdrowych, mogących się zarazić!? Chory to już chyba nie człowiek!? no, no, prawdziwie »powiedział, co wiedział« jak to mówią. U mnie, dzięki Bogu, ospa skończyła się na jednym tylko wypadku, nie rozeszła się między innych, a i ten jeden wyzdrowiał z niej.