Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że wół wystraszony hałasem i widokiem, do którego nieprzyzwyczajony, rozwściekli się i piędzi jak szalony, rozbijając i tłukąc wszystkich i wszystko co tylko na drodze napotka, aż póki nie wybije się zupełnie ze sił, albo nie wpadnie gdzie do jakiego dołu, skąd go z wielkim mozołem wydobywają. A co za moc gapiów na każdym targu, to przechodzi wyobrażenie.
Malgasze wogóle pracowitością nie odznaczają się wcale, pracowitych można śmiało uważać za wyjątki, ale prawie wszyscy uważają to sobie za obowiązek, żeby być na targu, czy co kupi, czy nie, czy ma co sprzedać, czy nie, na targu jednak być musi i gawronić tam cały dzień, w którym odbywa się targ, uważany za świąteczny i prawie nikogo nie można zastać w domu przy robocie, chyba, że ma coś koniecznego i bardzo naglącego do roboty. Szkoły naturalnie nie ma w ten dzień, bo czarny światłodawca musi przecież zaszczycić targ swoją obecnością, a dzieci, jak zwykle wszędzie dzieci, cieszą się, że mogą bąki zbijać przez cały dzień. W każdem mieście lub wsi, gdzie jest szkoła, uczniowie zawsze mają co tydzień 2 dni wolne, niedziela i dzień targowy. Ale na to nikt się wcale nie użala, bo Malgaszom o czas wcale nie chodzi. Nigdzie niema wywieszonej przestrogi, żeby się strzec kieszonkowych złodziei, ale, kto na targu nie ma się na baczności, ten się łatwo przekona własnym doświadczeniem, że jak po całym świecie, tak i na Madagaskarze nie braknie ich wcale.
Tymczasem tyle, bo napadła mnie febra znowu