Strona:Listy O. Jana Beyzyma T. J. apostoła trędowatych na Madagaskarze.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sili, podstawiali ręce pod szyjkę butelki, żeby przy nalewaniu nie spadła jaka kropla na ziemię, a to, co kapnęło na rękę, starannie oblizywali; nietylko lizał każdy sam swoją rękę, ale jeden drugiemu dawał ją do oblizania. W mgnieniu oka butelka, w której przyniosłem ten specjał, była wypróżniona, kiedy odchodziłem, to mnie wszyscy prosili o więcej: »dostaj nam Ojcze dużo tego tłuszczu, napisz do Polski, że my prosimy, żeby nam przysłali, to takie dobre, nie śmierdzi wcale, a tak smakuje«. Starzy, jak starzy, ale dzieciaki, to prawdziwie były paradne przy tem częstowaniu, bo to cisnęło się między starszymi, a gdy się do mnie dostał który, to nic nie mówił, tylko otworzył gębę i palcem pokazywał, żeby nalać do niej olejku. Było to już dość dawno, a mnie dziś jeszcze wspomnienie tego sprawia obrzydzenie. Jak oni mogą tak jeść i lubić tłustość, nie rozumiem. Żeby przynajmniej choć spożywali ją z czem do jedzenia, jeszczeby uszło, ale oni jedzą tłuszcz zupełnie naczczo, nawet ricinus (częstowałem rano, nim zaczęli gotować jedzenie). Trudno to sobie inaczej wytłumaczyć, jak tylko przysłowiem: »nie to piękne co piękne, ale co się komu podoba« de gustibus non est disputandum. Cieszy mnie jednak to, że na przyszłość nie będę miał najmniejszej trudności, gdy trzeba będzie którego z pacjentów zrobić nieco lżejszym, a zwłaszcza dzieciaków; cały dzień zostawione to samemu sobie, pakuje co mu w rękę wpadnie, bo głodny, a gdy chory, to nie wszystko zażyje, co mu się da, chyba przemocą wlewaj do gęby, ot, jak zwyczajnie dzieciakowi.