Strona:List otwarty do pana Prezydenta Rzeczypospolitej w sprawie Eligjusza Niewiadomskiego.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ma charakter etapu — przenigdy kresu, na którym zatrzymać się może myśl prawodawcy, w państwie praworządnem.
Ostaje się, jako szczątek odchodzących w głąb czasu nawyknień barbarzyństwa i niewoli, strupy po trądzie przeszłości.
Kara śmierci jest grzechem prawodawstw. I grzech ten czują ci sami, co ją stanowią jaknajkonstytucyjniej. A dlatego w pięknym odruchu sumienia wprowadzają korektyw — który inaczej wobec sprawiedliwości sądowej — byłby nonsensem: dają cudowne prawo ułaskawienia Głowie Państwa.
A to znaczy, że prawodawca przekłada odpowiedzialność za ten grzech na sędziów, sędzia umywa ręce przełożeniem go na wykonawców — żołnierzy, wykonawcy kary oczyszczają się przed sobą, przekładając odpowiedzialność przed niebem za swój czyn na rozkazodawczą Głowę Prezydenta, który wie najlepiej — dać czy nie dać łaskę... a Głowa Państwa słusznie przekłada odpowiedzialność w takiej sprawie na wolę swego narodu... Lecz naród cały nie może mówić — swój obowiązek mówienia o swoich uczuciach i myślach przekłada na barki swoich pisarzy... A jeżeli choćby jeden głos przemówił, to może naród spełnił swój obowiązek? — i Ty, Panie, jesteś teraz najwyższym Sędzią... A nad tobą jest Tajemnica, którą zwą Bogiem!...



A teraz o rzeczach groźnych — możliwych bodaj musowych — ważnych niezmiernie dla męża stanu, zwłaszcza dla Głowy Polski, która chce — przebaczając, lub karząc — spełnić czyn, godny swego narodu, czyn polski.
Ważąc takie zagadnienie, nie mogę być nużącym — lękać się, iż mówię zbyt długo, — że zabieram Ci czas drogi. Bo Twój czas jest naszym. Oddałeś go nam poświęceniem Swojej woli.