Strona:Liryka francuska. Seria druga.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

∗       *       ∗



Kiedyż wreszcie, rzuciwszy wszystkie zbędne troski
I nudną pospolitość bezlitosnych miast,
Będę mógł spocząć w szumnych borów ciszy boskiej,
Albo na cichym brzegu jezior pełnych gwiazd?

Chociaż wolałbym raczej śnić w tym złotym piasku,
Morze, kolebko słodka mych najpierwszych lat:
Słuchałbym mew twych dzikich żałobnego wrzasku,
A wzrokby mi odświeżył pian twych biały kwiat!

Ażaliż mnie zadziwiasz, wczesna zimo mroźna!
Wszakżem roztrwonił wszystek darów wiosny plon,
I nie legła pod sierpem moja niwa zbożna,
I inni ścięli pychę mych jesiennych gron…