Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niewolnik przyniósł obrusy. Obmywszy ręce, usiedli wschodnim sposobem pod tym samym namiotem, co przed laty służył mędrcom na pustyni. Spożywali w dobrej myśli przysmaki wyjęte z ładunków zawieszonych po bokach wielbłąda.
Namiot rozłożono u stóp drzewa w pobliżu szumiącego strumienia, cisza była w przyrodzie, liście nie drgały, czerwone pnie stały bez ruchu, a wszystko ćmiła perłowa mgła, niby zasłona rozścielona i wzywająca do spoczynku. Czasem tylko zabrzęczała pszczoła, lub zapiszczała kuropatwa, szukając swych piskląt. Uroczy spokój doliny, świeżość powietrza, piękność otoczenia i jakaś jakby świąteczna i uroczysta cisza wpłynęły snać na umysł starca; głos jego, ruchy i cały sposób obejścia tchnęły łagodnością; ile zaś razy zwrócił oczy na młodzieńca rozmawiającego z Iras, znać w nich było odbłysk litości.
— Gdyśmy cię spotkali, synu Hura — rzekł przy końcu uczty — twarz twoja zdała mi się być zwróconą ku Jerozolimie. Mogę się spytać, czyli tam dotąd wiedzie cię droga?
— Tak jest, celem mej podróży jest święte miasto.
— Muszę szczędzić sił moich i dlatego zapytuję cię, czy nie znasz jakiej krótszej drogi jak na Rabbath-Ammon?
— Jest krótsza, przez Gerasę na Rabbath Gilead, ale gorsza; jednak, co do mnie, to ją obieram.
— Pełen jestem niecierpliwości — rzekł Baltazar — bo od jakiegoś czasu nawiedzają mnie sny, a raczej jeden sen, który się często powtarza. Głos jakiś woła na mnie: Spiesz, wstawaj! Ten, którego od tak dawna oczekujesz, jest w blizkości.
— Myślisz, ojcze, o Tym, który się urodził Król żydowski? — pytał młodzieniec, patrząc ze zdziwieniem na Egipcyanina.
— Tak.
— Nie słyszałżeś nic o Nim?
— Nic prócz głosu we śnie.
— Tymczasem są wiadomości, które cię ucieszą, jako mnie ucieszyły.
Mówiąc to, wyjął Ben-Hur z za sukni list Mallucha, a Egipcyanin wyciągnął po niego drżącą rękę. W miarę czytania wzruszenie jego