Przejdź do zawartości

Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nom. Miał zresztą Mallucha, człowieka bystrego i przebiegłego, który, bez zwrócenia na siebie uwagi, dalsze mógł robić poszukiwania.
Najwięcej zastanawiał się Ben-Hur nad tem, od czego zacząć, tembardziej, że brakło mu wszelkich śladów. Jakby przeczuciem wiedziony, myślał rozpocząć od fortecy Antonii; przemawiały za tem tradycye o labiryncie cel więziennych, które straszyły bardziej wyobraźnię żydowską, niż najsilniejsza załoga. Często przypuszczał, że rodzinę jego pogrzebano w takim lochu, zresztą szedł w tej myśli za naturalnym popędem, przypominającym mu, że ostatni raz widział swoje ukochane, gdy je ciągnięto w stronę fortecy... Może ich teraz tam nie znajdzie, ale jeśli były kiedyś, to zostało ich wspomnienie i pamięć wypadku, co posłużą do dalszego poszukiwania, jako ślad pewny.
Najwięcej jednak w całej tej sprawie liczył Ben-Hur na pomoc jednej jeszcze osoby. Jak wiemy, dowiedział się od Simonidesa, że Amra — Egipcjanka żyje w pałacu; my zaś pamiętamy, że wierna ta istota w dzień nieszczęścia rodziny Hurów, wyrwała się z rąk strażnikowi i uciekła napowrót do pałacu, w którym ją zamknięto, zapieczętowawszy bramy. W ciągu lat następnych wspierał ją Simonides i żyła jako jedyna mieszkanka pałacu. Napróżno starał się Gratus sprzedać to gniazdo znienawidzonej rodziny; historya tego domu odstręczała nietylko kupców, ale i wynajmujących. Przechodnie mijali dom z trwożliwym szeptem i ogólne było mniemanie, że pustkę tę zamieszkują duchy. Powodem tych wieści była zapewne Amra, którą od czasu do czasu widywano to na dachu, to w oknach pałacu. Duchem była więc rzeczywiście kobieta, ale zaprawdę, trudnoby znaleźć stosowniejsze dla upiorów siedlisko nad opuszczony pałac prześladowanej rodziny. Nic więc naturalniejszego, że Ben-Hur spodziewał się od niej czegoś dowiedzieć, co rzuci światło na całą sprawę i pomoże w poszukiwaniach. Niemało cieszył się na chwilę ujrzenia poczciwej niewiasty w miejscu tak miłem i drogiem.
Tą nadzieją wzmocniony, spieszył do rodzinnego domu i Amry, a spuszczając się z góry, szedł drogą na północ-wschód.
Na samem prawie skręcie, tuż przy korycie Cedronu, wszedł na drogę, wiodącą do wioski Siloam i stawu tegoż nazwiska. Tu spo-