Strona:Lewis Wallace - Ben-Hur.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jakby do walki, majtkowie chwycili liny i kołysali się na rejach głównego masztu. Oficerowie i muzykanci zajęli przeznaczone miejsca bez hałasu i niepotrzebnego zgiełku. Gdy okręt zbliżył się zupełnie do brzegu, spuszczono pomost; a trybun zwrócił się do swych towarzyszy i rzekł z powagą, której pierwej nie okazywał:
— Czas myśleć o obowiązku, przyjaciele moi! — Zdjął wieniec z głowy i oddał amatorowi gry w kości. — Weź ten mirt, ulubieńcze kości — rzekł. — Jeśli wrócę, spróbuję odzyskać moje sestercye;[1] jeśli zwycięstwo nie będzie mojem, nie wrócę tu więcej, a wtedy wieniec zawiesisz w twojem atrium (komnacie).
Potem roztworzył ramiona i każdego kolejno uściskiem żegnał.
— Bogowie niechaj ci sprzyjają, Kwintusie — mówili.
— Bywajcie zdrowi! — odpowiedział.
Niewolnikom, pochylającym na pożegnanie pochodnie, skinął ręką; potem zwrócił się ku pięknej galerze. Gdy stanął na pomoście, zagrały trąby, a na maszcie ukazała się chorągiew purpurowa, godło dowódzcy floty.




ROZDZIAŁ X.

Trybun stojąc na pokładzie, trzymał w ręku otwarty zwój papieru z rozkazem duumwira i rozmawiał z dozorcą wioślarzy, zwanym hortatorem.
— Jaką rozporządzasz siłą?
— Dwustupięćdziesięciudwu wioślarzy i dziesięciu nadliczbowych.
— Ile robisz zmian?
— Ośmdziesiąt cztery.
— Jak często i w jakim porządku?
— Zwykle zmieniają się co dwie godziny.
Trybun zamyślił się na chwilę, a potem rzekł.

— Ten podział pracy zdaje mi się za ciężki; zmienię go, ale jeszcze nie teraz, bo trzeba nam płynąć dniem i nocą bez przerwy.

  1. Sestertius, moneta rzymska.