Strona:Lew Tołstoj - Za co.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

traktem, niby po asfalcie, a od uderzeń ich niepodkutych kopyt, rozlegał się głuchy tupot. Niekiedy tylko spotykano tabor kozaków, wiozących pszenicę, lub jadącego konno baszkira, z którym kozak rozmawiał prędko po tatarsku. Na wszystkich postojach znajdowano konie świeże i syte; napiwki, otrzymywane przez furmanów, wywoływały ten skutek, że woźnice pędzili konie swe przez całą drogę — jadąc, jak mówili, po pańsku.
Na pierwszym postoju, korzystając z tego, że pierwszy furman wyprzągł konie, drugi zaś nie przyprowadził nowych i że kozak-przewodnik oddalił się w podwórze, Albina zapytała męża, jak się czuje i czy mu czego nie trzeba.
— Doskonale. Nic mi nie trzeba, mogę leżeć, choćby przez dwa dni.
Nad wieczorem przybyli do wielkiej wsi Dergaczy. Chcąc dać mężowi możność wytchnienia i rozprostowania członków, Albina zatrzymała się nie na poczcie, lecz w domu zajezdnym, skąd wysłała kozaka po zakup jaj i mleka. Tarantas znajdował się pod szopą, naokół panowała ciemność; Albina wydała polecenie Ludwice, by miała baczenie na kozaka, poczem wypuściła męża, aby go nakarmić.