Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było tak się spieszyć z tą Sonią? — I mimowolnie porównywał jednę z drugą co wypadało na niekorzyść Sonii ma się rozumieć. — Jaka obfitość u Marji wzniosłych przymiotów duszy, jaki rozum, jakie wykształcenie umysłu, czego u Sonii brak zupełny. — On zaś tak to wysoko cenił w kobiecie, właśnie z tego powodu, że sam tych darów nie posiadał. Wyobrażał sobie z prawdziwą przyjemnością, jakby postąpił gdyby był wolnym. Oświadczyłby się o Marję, ona by go przyjęła... a coby to była z niej za żona niezrównana! Nagle coś go za serce ścisnęło, dreszcz go przeniknęła na tę myśl i wszystko zatarło się przed oczyma duszy. Zdawało mu się niepodobieństwem, zespolić księżniczkę Marję z wesołemi obrazami szczęścia domowego. Kochał ją bezwiednie, nie rozumiejąc jednak. Przeciwnie gdy myślał o Sonii, wszystko przedstawiało mu się tak jasne i proste; w niej bowiem, nie było żadnych głębin tajemniczych. — Jak ona się modliła! — powtarzał. — To iście owa wiara góry przenosząca i jestem pewny, że jej prośba zostanie wysłuchaną. Dla czegóż ja nie umiem się tak modlić i prosić o to, czego potrzebuję? A właściwie, czegóż mi potrzeba? Być wolnym i zerwać z Sonią! Gubernatorowa słusznie mówi: mój związek z Sonią wywoła jedynie szereg nieszczęść: Rozpacz mamy, ostateczną naszą ruinę... Ah! jaki kłopot, jaki kłopot! Zresztą nie kocham jej, nie kocham wcale tak, jak się żonę kochać powinno! Boże miłosierny! jak ja się wyplączę z tego fatalnego położenia bez wyjścia? — wykrzyknął odstawiając na bok fajeczkę na krótkim cybuszku, którą ćmił dotąd. Z rękami pobożnie złożonemi, cały przenikniony