Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pękający sprawił tylko lekką ranę, jeżeli nie zabił na miejscu. Miejmy zatem nadzieję... jestem prawie pewny, że...
— Oh! to byłoby nadto okropnem! — przerwała mu Marja. Ponieważ wzruszenie głos jej stłumiło, nie dokończyła frazesu, tylko schyliła głowę ruchem pełnym gracji, która cechowała każdy jej giest w obecności Rostowa. Spojrzała na niego po chwili z najwyższą wdzięcznością i pospieszyła złączyć się z ciotką.
Tego wieczora Mikołaj został w domu aby skończyć czemprędzej rachunki z handlarzami, którzy mu koni dostarczali. Gdy wszystko załatwił co mu zresztą nie zabrało zbyt wiele czasu, przebiegał długo pokój tam i nazad przechodząc w myśli całe swoje życie, odkąd siebie zapamiętał. Czynił to bardzo często. Spotkanie w cerkwi z Marją wywarło na nim wrażenie silniejsze, niżby był tego pragnął dla swego spokoju. Czuł dla niej cześć najwyższą. Te rysy delikatne, ta twarzyczka blada i melancholijna, te ruchy łagodne i pełne gracji niewymuszonej, a szczególniej cierpienie głębokie, wszystko to razem wzięte czarowało go i mąciło mu spokój. O ile Rostow nie mógł znieść w mężczyźnie przewagi moralnej, (dla tego książę Andrzej był mu zawsze tak antypatycznym, uważał go bowiem za nadętego filozofa i niepraktycznego marzyciela), o tyle pociągała go bezwiednie ku Marji, ta jej cicha boleść pełna rezygnacji, odsłaniając przed nim tajniki duszy wznoszącej się na skrzydłach wiary w sfery wyższe, niedostępne dla przeciętnej rzeszy śmiertelników.
— Co to za cudowna kobieta! — powtarzał w duchu. — Istny anioł! Dla czegoż nie jestem wolny? Po co