Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 09.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

słowem danem Sonii, byłoby to podłością po prostu, której nie był zdolnym popełnić. Czuł z drugiej strony w głębi serca, że licząc i spuszczając się niejako na pomyślny zbieg okoliczności, na wpływ pewnych osób przychylnych mu, nie popełnia jeszcze niczego, coby można nazwać zdrożnem. Tym sposobem któż wie czy w końcu nie załatwi się wszystko najpomyślniej?
Po widzeniu się powtórnem z księżniczką Marją, na pozór żył tak samo jak przed tem. Przyjemnostki jednak które dawniej tak go bawiły i rozrywały, straciły dla niego wszelki urok. Myśli skierowane ku Marji nie były w niczem podobne do tych, któremi zajmywały przelotnie jego umysł i serce inne dziewczęta. Uczucie dla niej nie było również podobne do miłości namiętnej, którą niegdyś żywił dla Sonii. Ponieważ był to chłopak z gruntu zacny i poczciwy, nie wyobrażał sobie nigdy inaczej w snach młodocianych przyszłej życia towarzyszki, tylko w wygodnym domowym szlafroczku, siedzącej za samowarem, z wieńcem dziatek w koło siebie szczebioczących słodko: — „Mamusiu! Tatusiu!“ — i miał w tem najwyższą przyjemność snuć podobne obrazy przyszłego szczęścia domowego. Rzecz dziwna jednak, że Marja nie wywoływała w jego duszy podobnych obrazów. Tak ją stawiał wysoko, że nie mógł sobie wyobrazić czemby było ich życie wspólne. Widział wszystko niby przez mgłę, jakieś niepewne i dziwnie pogmatwane. Myśl o tem napawała go raczej strachem niż rozkoszą.